poniedziałek, 12 lipca 2010

Lipiec

Dostałem ulotkę. Szedłem jakby nigdy nic na piwo z fantastami, a tu zza winkla wyrasta koleś i wręcza mi ulotkę. Białą z czerwoną obwódką. Aż proszącą się, by wywieść z niej notkę.
Otwarto na Brackiej Gazeta cafe. Kawiarnię pod auspicjami Agory. W schludnie urządzonym wnętrzu (zajrzałem przez okno) można napić się kawy, zjeść ciastko, przeczytać najnowszy numer Wyborczej. Dodatkowo dochodzi możliwość zakupu agorowej książki albo płyty (czyli, w moim przypadku, brakujących Lemów) oraz wzięcia udziału w spotkaniu z Ważną Osobistością. Ale najbardziej zaintrygowała mnie końcówka tekstu, głosząca, że wszystkiego tego możemy doświadczyć w eleganckim bezdymnym lokalu, z, cytat: "kącikiem, w którym przygotowaliśmy atrakcje dla najmłodszych".
Uwaga, czytelniku, to co teraz przeczytasz, to efekt najdzikszych myśli, jakie wykiełkować mogły tylko podczas trawienia gruzińskiej wieprzowiny. Podlanej miodowym Ciechanem. Wymyśliłem, coś, za co karnie przeniosą mi Różowego blogaska z Blogspota do Salonu 24. Od jutra jedynym moim czytelnikiem będzie Kataryna. Otóż wyobraziłem sobie te atrakcje dla najmłodszych. Rodzic kupuje kawę, dziecko zaś dostaje zestaw Happy Michnik. Jak w McDonaldzie. A największa atrakcją będzie kolekcja figurek bohaterów Okrągłego stołu. Z plastikowym profesorem Geremkiem na czele. Mówiącym profesorem. Dziecko pociągnie za fajkę, a profesor odpowie: >>nie dorosłeś do demokracji, młody Polaku!<<

***

Podczytuję antologię Jamesa Gunna pt. Droga do Science Fiction. Cztery tomy, podobno legendarne. W bibliotece mieli od dwójki wzwyż. Niesamowita sprawa, czytać teksty z lat 30 i 40, z samego początku złotego wieku.
Stanley Weinbaum, Odyseja marsjańska. Smutny tekst, bo autor napisał kilka rewelacyjnych tekstów, po czym umarł na raka kilkanaście miesięcy po debiucie. Opowiadanie ciekawe. Astronauci na Marsie, przygody jednego z nich i kosmita, który nie jest ani mackowatym potworem, ani człowiekeim z doklejonymi uszami.
Murray Leinster, Proxima Centauri. Bodaj pierwszy w historii utwór literacki o wyprawie do innego systemu gwiezdnego. Tzn. były wcześniej jakieś proto space opery, ale Leinster jako pierwszy wziął pod uwagę dystanse i nieprzekraczalność prędkości światła. Do pozytywów zaliczę rasę roślinoidalnych obcych i ich drzewną technologię (grzybianie z Ambergris!). Obcy oczywiście pragną naszego mięsa, a fabuła prosi się o okładkę z dzielnym astronautą, tulącym swą kobietę i walącym z blastera do alienów.
Edmund Hamilton, Jak tam jest?. Najlepsze opowiadanie z przeczytanej trójki. Wspomnienia astronauty z marsjańskiej misji, bardzo dojrzałe i bardzo lemowskie. Poczułem to samo rozczarowanie podbojem kosmosu, co w Powrocie z gwiazd, podszyte pirksowym rutyniarstwem. Może dlatego Hamilton zdołał je opublikować dopiero 20 lat po napisaniu i po wielu przeróbkach. W 1933 nikt nie był gotowy na konstatację, że praca astronauty niewiele jest lepsza (a właściwie wcale) od fedrowania na przodku, gdzie w każdej chwili może buchnąć metan.

***

Nie jestem racjonalistą.
Takiego coming outu chyba nikt się nie spodziewał. Ani po mnie, ani po nikim z żyjących. Ale ja naprawdę nie jestem człowiekiem racjonalnym. Taki ze mnie racjonalista, jak lotnik. Wiem, że są samoloty, widziałem je w powietrzu wiele razy, ich zasady działania nie są mi obce, a paru moich znajomych latało, ale za żadne skarby nie dam się posadzić za sterami. Bo nie jestem lotnikiem. Ani racjonalistą.

niedziela, 4 lipca 2010

Antyteza Jamesa

Wakacje! Dwa miesiące luzu. Oczywiście odpowiedzialny młody człowiek powinien wykorzystać czas wolny od nauki i pracy na naukę pracę (bo wreszcie ma na nie czas, gdy nie musi już zapełniać wieczorów nauką i pracą), ale samolubny gen nieróbstwa wypuścił już pajęczynę białek, które zablokowały receptory obowiązku.
Rodzice byli u wujostwa na imieninach. Przynieśli DVD z Avatarem.
I oglądam teraz "najwspanialszy film przygodowy wszech czasów", opowieść o "bohaterze, który wcale nie chce nim być", oraz "wybór pomiędzy życiem, które zostawił a niezwykłym nowym światem, który poznaje i uczy nazywać swoim domem" (cytaty z tyłu pudełka) na małym kineskopie, któremu trzeci wymiar nadaje wypukłość, zaś przestrzenny dźwięk bohatersko próbuje zapewnić pojedynczy głośnik – nie lepszy od telefonicznej słuchawki.
Film jeszcze się nie skończył, dopiero co wsadzili Sully'ego na miejscowego rumaka i rumak poniósł, więc z narzekaniem się wstrzymam. Ale Pandora nocą świeci jak Lorien skrzyżowane z Vvanderfell. Taki to scenariusz Cameron pisał dekadę.